WYWIAD B. MACIEJEWSKIEJ Z W. FRASYNIUKIEM

– Fundamentem naszej wolności jest sierpień 1980 r. i Okrągły Stół. A my celebrujemy 11 listopada, odwołujemy się do międzywojnia, roztrząsamy spór między Piłsudskim a Dmowskim, zastanawiamy się, ile z ideologii i siły politycznej ONR przetrwało do naszych czasów – mówi Władysław Frasyniuk

Jutro we Wrocławiu zaczyna się międzynarodowy festiwal historyczny „ Wiek XX. Anamneses” Jego ideą jest przywracanie pamięci o dziejach Europy, przeciwstawianie się zapomnieniu, amnezji, stąd w tytule znalazło się greckie słowo oznaczające „odpominanie”. To już druga edycja festiwalu. W tym roku odbędzie się pod hasłem „Korzenie wolności”. Historycy, dziennikarze, ludzie kultury i publiczność będą rozmawiać o historii przełomu wolnościowego, który nastąpił w Europie Środkowej w 1989 r. Wśród gości festiwalowych jest m.in. Władysław Frasyniuk, który we wtorek o godz. 18 weźmie udział w debacie „Nie ma wolności bez » Solidarności «”.

Rozmowa z Władysławem Frasyniukiem

Beata Maciejewska: Nam chyba nie trzeba przypominać o 1989 r., bo ciągle toczymy spór. Czy to rocznica targowicy, spisek elit komunistycznych i solidarnościowych, czy też położenie fundamentów pod wolne państwo.

Władysław Frasyniuk: No właśnie, toczymy spór. Mamy problem z interpretacją fenomenu „Solidarności” i Okrągłego Stołu, bo używamy historii do bieżących rozgrywek, aktualnych interesów. W 1989 r. nikt nie mówił o targowicy, a ludzi przeciwnych Okrągłemu Stołowi było bardzo mało, choć obawy, czy czerwony nas nie ogra, mieliśmy wszyscy. Ale wygraliśmy, i to więcej, niż się spodziewaliśmy. Przedstawiliśmy publicznie swoje racje, otworzyliśmy przestrzeń, w którą weszli obywatele. To przypominało wielki przypływ, który wymiótł wszystkie śmieci.

Ale przebija się opinia, że przegraliśmy.

– Dzisiaj ludzie, którzy mówią, że przegraliśmy, to często parlamentarzyści, byli ministrowie, prominentni funkcjonariusze partyjni, jednym słowem – ludzie korzystający z wolności wywalczonej przez „Solidarność”. Mogą bezkarnie budować swoją pozycję polityczną na takim radykalizmie, poczuciu krzywdy i cierpieniu, bo im na to pozwala demokracja. Jak znika perspektywa więzienia za przekonania polityczne i poczucie zagrożenia, nagle okazuje się, że każdy chce być – lub nawet jest – bohaterem. Im głośniej krzyczy, tym bardziej jest zauważalny.

Naprawdę nie ma wolności bez „Solidarności”? Uważa pan, że w naszej historii 4 czerwca jest ważniejszy niż 11 listopada?

– Dla współczesnej Polski na pewno tak, bo fundamentem naszej wolności jest sierpień 1980 r. i Okrągły Stół. A my celebrujemy 11 listopada, odwołujemy się do międzywojnia, roztrząsamy spór polityczny między Piłsudskim a Dmowskim, zastanawiamy się, ile z ideologii i siły politycznej ONR przetrwało do naszych czasów. Dlaczego nie odwołujemy się do siły dialogu i kompromisu? Udało nam się rozmontować w ten sposób zbrodniczy system. I to nie tylko u siebie. Zasiadając do Okrągłego Stołu, urzeczywistniliśmy hasło „Za wolność waszą i naszą”.

To się mogło udać raz.

– Dlaczego tylko raz? Jak słyszę premiera Tuska, który mówi, że mu ciężko, bo ma Kaczyńskiego i podzielony naród, to chcę przypomnieć, że my mieliśmy Kiszczaka. Musieliśmy rozmawiać z człowiekiem, który ludzi wyrzucał z pracy i wsadzał do więzienia. A społeczeństwo już nie czekało na zmianę, było pogrążone w apatii. Z Porozumień Sierpniowych ludzie zapamiętali tylko postulaty o stworzeniu wolnych związków zawodowych i wolnych sobotach. A dlaczego nikt dzisiaj nie przypomina 13. postulatu, że kadrę kierowniczą należy dobierać pod kątem kwalifikacji, a nie przynależności partyjnej? To są fundamenty demokracji.

W programie festiwalu jest debata „Jak pisać o ludziach Solidarności „, w której biorą wyłącznie udział… ludzie „Solidarności”. Bohaterowie chcą sobie sami zbudować pomniki?

– Bohaterowie „Solidarności” długo nie będą mieć pomników. Największy kłopot, jaki Polska z nimi ma, to fakt, że żyją. Przyzwyczailiśmy się do martyrologicznej wizji naszej historii, czcimy powstania, które kończyły się hekatombą, zapalamy znicze na grobach zmarłych, fundujemy im monumenty i idealizujemy. Rycerze bez skazy, poświęcający wszystko dla narodu. Bohaterowie „Solidarności” takiego traktowania się nie doczekają, bo każdy widzi, że mają wady jak średnia narodowa albo i większe. Często irytują, odrzucają od siebie.

To co, w ogóle nie pisać?

– Proszę pamiętać, że „Solidarność” była ruchem masowym. Nie wiem, czy ma sens pisanie o pojedynczych osobach, bardzo trudno dziś ustalić, kto faktycznie na to zasługuje. Z przykrością stwierdzam, że sam się przyczyniam do fałszowania historii. Wiele razy słyszałem podczas debat telewizyjnych od moich rozmówców: „Cierpiałem, siedziałem w więzieniu, zapłaciłem wysoką cenę”. Ja wiem, że to jego uwięzienie trwało 48 godzin, ale siedzę cicho, bo niezręcznie ośmieszyć człowieka. Jednocześnie mam świadomość, że szefowie komisji zakładowych, którzy w stanie wojennym naprawdę nadstawiali karku, są kompletnie zapomniani. Kiedyś pojechałem na pogrzeb jednego z takich prawdziwych bohaterów, chociaż nie widziałem go od 1981 r. Zdumione dzieci powiedziały: „Panie Władku, a myśmy myśleli, że tato głupoty opowiada, chce sobie dodać ważności”.

Odpominanie to trudny proces, ale konieczny dla naszej tożsamości. Trzeba spróbować pozbierać choćby okruchy.

– Dwa lata temu poświęciłem urlop, żeby odnaleźć konspiracyjne mieszkania i ludzi, którzy mnie przechowywali. W większości przypadków bez powodzenia, nawet na klatkę schodową nie mogłem wejść, bo domofony zainstalowali. Ale w kilku miejscach przetrwały legendy obław, ucieczek, konspiry. Myślę, że do młodych ludzi bardziej niż seria biografii przywódców „Solidarności” trafiłaby opowieść o fenomenie ruchu „Solidarności”, mechanizmach, które pozwoliły nam przeciwstawić się wrogowi, o pomysłowości i przyjaźni.

Czyli pokazywać film Waldemara Krzystka „80 milionów”?

– Robić takie filmy. Nie wywiady rzeki, ale kino akcji. Do ludzi przemawia obraz. Dobrze, że powstał „Wałęsa” czy „80 milionów”, szkoda, że tak późno, bo Pasikowski swoimi „Psami” zdołał zaszczepić w umysłach widzów bardzo atrakcyjny obraz twardego ubeka i solidarnościowego słabeusza. Ale wszystko jest do naprawienia, mamy wiele fascynujących historii do odpominania.

Nie przegap na festiwalu

II Międzynarodowy Festiwal Historyczny „Wiek XX. Anamneses” zaczyna się w niedzielę i potrwa do środy. Wśród zaproszonych są znany artysta i animator sztuki ze Szkocji Richard Demarco, prof. Timothy Snyder, światowej sławy amerykański historyk, autor „Skrwawionych ziem”, oraz koreański historyk i ekonomista dr Ikjong Joo.

Organizatorzy przygotowali trzy wystawy: „Richard Demarco – obywatel Europy. Przez żelazną kurtynę ku nowej Europie” (Kino Nowe Horyzonty), „Jesień Narodów” (Kino Nowe Horyzonty) oraz „Paryska » Kultura «. Dom i ludzie” (CafeTHEA). Zaplanowano projekcje filmów poświęconych m.in. paryskiej „Kulturze”, ale też słynny obraz „Komunizm – historia pewnego złudzenia. Upadek” w reżyserii Petera Glotza i Christiana Weisenborna.

 W niedzielę o godz. 13 w Kinie Nowe Horyzonty rozpocznie się spotkanie z Demarco, a o godz. 15 – wernisaż jego wystawy. Spotkanie z Timothym Snyderem zaplanowano na godz. 16. Warto też posłuchać o godz. 18 debaty „Korzenie wolności” z udziałem prof. Mikołaja Iwanowa i prof. Andrzeja Paczkowskiego.

Źródło: http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35751,15000971,Frasyniuk_zaskakuje__4_czerwca_wazniejszy_od_11_listopada.html#ixzz2lqVZQQgw